Odrobina przyrody.

Zgodnie z planem, do obiadu niczego nie robiliśmy. Pełen relaks. Pani Aneta użyczyła nam suszarki do prania, więc po godzinie mogliśmy cieszyć się suchymi ubraniami. W pobliżu Lizbony znajduje się Cabo da Roca - najdalej na zachód wysunięty punkt Europy. Żeby się tam dostać należało skorzystać z kolejki podmiejskiej do Lizbony, drugiej kolejki podmiejskiej do Sintry, oraz z lokalnego autobusu. Wszystko do zrobienia, ale trzeba mieć na uwadze szybko zapadający zmierzch. Punktem kulminacyjnym dnia miał być spacer krawędzią klifu do uchodzącej za najpiękniejszą w Portugalii plaży - Praia da Ursa.

 

Deszczowa masakra w Porto.

Opiekunowie mieli niemały orzech do zgryzienia. Jechać do Porto, czy sobie odpuścić? Nie było jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Jest północ, jesteśmy wymoczeni, do rana nie wyschniemy. Prognoza na jutro: heavy rain. A wstać trzeba o piątej rano. Bilans wszystkich "za" i "przeciw" wykazał, że jednak pojedziemy.

 Z meczu na mecz.

Czas przed obiadem spędziliśmy na plaży. Dziś pochmurno, chłodno, wietrznie, fala znacznie większa. Aura nie zniechęciła nas do zażywania kąpieli. Oficjalny pomiar temperatury wody wykazał +18oC. Niestety, ledwo co wyszliśmy z wody, to rozpadało się na dobre. Uciekliśmy do plażowego baru i czekaliśmy na transport. Prognozy na popołudnie były fatalne: heavy rain.  Ale nas czekały wyłącznie piłkarskie atrakcje.

Gdy na chwilę zaświeci słońce.

Wczoraj, nie oszukujmy się, pogoda była słaba. Pochmurno, deszczowo ale w sumie ciepło. Do zwiedzania miasta wystarczyło, niemniej Lizbona wydawała się jakaś ponura. Dzisiejszy poranek przywitał nas słońcem. Taką pogodę należy wykorzystać w jak najlepszy sposób - obowiązkowo wyruszyliśmy na plażę. Relacja uczniów: